-Rozmawiałem z Paulem.-oznajmił Zayn kolejnego dnia.-Przedstawiłem mu całą tą chorą sytuację i postanowiłem,że trzeba gdzieś wyjechać.Na trochę,dopóki ta sytuacja się nieco uspokoi.
Spojrzałam na jego pewną siebie minę i uśmiechnęłam się lekko.
-No dobrze,tylko gdzie? Los Angeles?
-Nie,Matt wie,że może Cię tam znaleźć,od razu by Cię tam szukał.To musi być miejsce gdzie będziecie czuć się na tyle bezpiecznie aby wyściubić nos za drzwi bez obawy,że on was tam znajdzie.
Na te słowa odłożyłam listy i kluczyk od skrzynki pocztowej,a potem podeszłam do niego opierając ręce na biodrach.
-Słucham? Jakie ''wy''?
-No ty i dzieciaki.-przysiadł na oparciu fotela.
-A co z tobą? Myślisz,że zostawimy Cię tu tak po prostu i sobie wyjedziemy?-podniosłam ton.
-Nie mogę z wami jechać,mam tu pracę i obowiązki.A kiedy w końcu zajmiemy się całą tą sprawą muszę być pewien,że jesteście bezpieczni.
-To śmieszne,Zayn!-prawie krzyknęłam.-To Ciebie napadli! I to Ciebie pobili! Jeśli już mamy wyjeżdżać to wszyscy razem.-skrzyżowałam ręce na piersi.
-Nie będę nigdzie uciekał,nie jestem tchórzem.
-W takim razie my też nigdzie nie jedziemy.-odpowiedziałam pewnym głosem.
-Mary...-zaczął,ale przerwałam mu gestem dłoni.
-Gdziekolwiek pojadę bez Ciebie,będę zamartwiała się nieustannie czy nic Ci się nie stało.Będąc tutaj mam pewność,że jesteś cały.
-Ale ja pracując nie będę miał takiej pewności co do was!
-Więc wszystko jasne,zostańmy tutaj,tylko załatwmy więcej ochrony.-wzruszyłam ramionami.
-Nie.To nie jest wyjście.-pokiwał przecząco głową.
-Ucieczka tym bardziej!-zaperzyłam się.-Trzeba coś z tym zrobić,najlepiej teraz,nie ma na co czekać!-ruszyłam do drzwi,ale on złapał mnie w pasie.
-Nie tak prędko! Takiej sprawy nie załatwia się od tak! Tak się składa,że to ja jestem głową tej rodziny i ja decyduję!-wrzasnął wstając.-Wyjedziecie na trochę,aż sprawa się nie unormuje.
-Nie zgadzam się...
-To moje ostatnie słowo.-spojrzał na mnie surowo.Widząc,że nic już nie wskóram,zacisnęłam zęby na dolnej wardze i powstrzymując łzy pobiegłam po schodach na górę.
Rano sytuacja już trochę się złagodziła,ale Zayn nadal nie dał sobie przegadać.Jedynym domownikiem u którego mogłam szukać pocieszenia był Harry,bo przecież dzieci nie miały o niczym bladego pojęcia.Problem w tym,że on podzielał zdanie Zayna.Reszta zespołu,włącznie z Meggie,Eleanor i Danielle również uważała,że najlepiej będzie abym wyjechała.Wszyscy starali zrozumieć się Zayna,ale dlaczego nikt nie próbował postawić się w mojej sytuacji? Jedynie Lizzie stała po środku,mówiąc że wie jak oboje musimy się czuć.Chociaż to i tak mi w niczym nie pomogło.
Przeglądałam właśnie rachunku,kiedy do domu wszedł Harry,niosąc coś w ręku.
-Właśnie szedł listonosz.Przyniósł to.-powiedział podając mi rozerwaną kopert.Zmierzyłam go wzrokiem na co on szybko zareagował.
-To nie ja,nie jestem aż taki wścibski!-uniósł ręce w geście poddania się.-Ochrona musiała zweryfikować co to jest.
Westchnęłam głośno i wyciągnęłam list.Kopera pochodziła z ... Indii.
-Co to?-spytała Anjali wychylając głowę znad swojego talerza.Naina skorzystała z okazji i skubnęła jej kanapkę z masłem orzechowym.
-Zaproszenie...-przeczytałam głośno.-...na ślub Kareeny!
-Kto to Kareena?-mały Harry zmrużył brwi nalewając sobie soku i standardowo rozlewając połowę poza szklankę.Styles szybko ruszył mu z pomocą,wycierając stół ścierką.
-No właśnie,kto to Kareena?-Zayn zeskoczył ze schodów,pocałował mnie w policzek i czytał razem ze mną.
-Moja kuzynka z New Delhi.
-Och,to wspaniale!-zawołał Zayn,a jego oczy rozbłysnęły.
-Wspaniale? Ślub jest w Indiach!
-Otóż to! Powinnaś tam pojechać razem z dzieciakami!-klasnął w dłonie wyraźnie zadowolony ze swojego pomysłu.-Matt nigdy Cię tam nie znajdzie!
-Co za Matt?-mruknął znów Harry,niebezpiecznie wymachując widelcem.
-To jest na drugim końcu świata! Ja nawet nigdy tam nie byłam!
-I o to chodzi,kochanie! To dobra okazja aby zwiedzić kraj w którym masz swoje korzenie!-uśmiechnął się do mnie szeroko i usiadł obok.Niestety ja nie podzielałam jego entuzjazmu.
-Nie zgadzam się.
-Rozmawialiśmy o tym wczoraj.-powiedział a uśmiech znikł mu z twarzy.-Twoja mama też na pewno z chęcią z wami poleci.
-Jesteś niemożliwy,Zayn.-wstałam od stołu i zanim zniknęłam za drzwiami łazienki,usłyszałam jak mówi do Loczka: Co ja takiego zrobiłem?
-Nie...-odpowiedział krótko.
-Błagam...Indie są bardzo daleko,nie chcę tam lecieć!
Naina w biegu przewróciła się i do pomocy ruszyło jej z pięciu ochroniarzy.
-Dajcie mi ją.-wzięłam córkę na ręce i zawiesiłam sobie na biodrze.-Zayn...
-Nie.
-...ale błagam...dzieci,błagajcie ojca!-zawołałam.
-Kurcze,tato,zgódź się..-odezwał się zadyszany Harry.-Chociaż...chociaż nie mam pojęcia o co chodzi.
Zatrzymaliśmy się przy odprawie.Zayn bez słowa uściskał dzieci i kazał pójść im za moją mamą.Poprawiłam hinduską chustę od babci,którą założyłam aby ją tym uszczęśliwić,i otarłam łzy grzbietem dłoni.
-Nie płacz,głupia.-Zayn chwycił mnie za rękę i sam otarł moje policzki.-Wyjeżdżasz góra na dwa tygodnie!
Nic nie odpowiedziałam,tylko rozpłakałam się jeszcze bardziej.Zayn westchnął i oparł ręce na biodrach.
-Słyszałem,że hinduski są uczuciowe...ale kobieto,ty jesteś w połowie angielką!
-Jesteś okropny.-wyjąkałam pociągając nosem.
-Już pora.-jeden z ochroniarzy położył mi dłoń na ramieniu.
-Idę idę.-jęknęłam,a oczy znów napełniły mi się łzami.Zayn złapał mnie za szyję i przyciągnął do siebie.
-Kocham Cię.-wyszeptał mi do ucha,a ja przywarłam do niego całym swoim ciałem.
-To poleć z nami.
-Naprawdę musimy iść.-pogonili mnie.Odwróciłam się i miałam odejść kiedy mąż pociągnął mnie za chustę i jeszcze raz do siebie przyciągnął.